Inflacja jest to spadek wartości pieniądza, który objawia się wzrostem cen towarów i usług. W listopadzie 2020 roku wynosiła ona 6,8%. Teraz wzrosła do 7,7%, co oznacza, że przy tych samych zarobkach możemy kupić mniej danego towaru niż w latach ubiegłych.
- Jeżeli przedsiębiorca, który sprowadza swoje produkty zza granicy, płaci za te towary w dolarach lub w euro to dzisiaj musi wymienić na nie więcej złotówek. Potem gdzieś te złotówki musi odzyskać. Są w podwyżkach cen towarów, za które płacą konsumenci - tłumaczy dr Sebastian Brańka z Katedry Handlu i Instytucji Rynkowych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.
Wzrostu cen boją się nie tylko konsumenci, ale i krakowscy sprzedawcy. Droższy towar to mniej chętnych i obawa, że czegoś może zabraknąć na wigilijnym stole.
- Wszyscy straszą, że w grudniu będą wyższe ceny wszystkiego. Z dostępnością produktów też będzie gorzej. Już teraz jest z tym problem. W zeszłym roku karpia mogliśmy kupić za 12 lub 13 złotych. Myślę, że w tym roku poniżej 18 złotych karpia nie kupimy - mówią sprzedawcy ze Starego Kleparza w Krakowie.
Ekonomiści szacują, że to nie koniec wzrostu cen w Polsce. Listopadowy wskaźnik inflacji jest największy od grudnia 2000 roku. Wtedy wyniósł on 8,5%.