Artur Mazur, współprzewodniczący krakowskich „Zielonych” wyjaśnia, że choć miasto dało dobry przykład i zrezygnowało z koszenia, to spółdzielnie i wspólnoty, pomimo dramatycznej suszy wciąż tną trawniki w najlepsze.
To szaleństwo zaczęło się przed majówką. Niestety każdy z nas słyszy przed swoim blokiem warkot kosiarek, wielu mieszkańców napisało do naszego koła, byśmy zadziałali w tym temacie, zwrócili uwagę, jak bardzo jest to nierozsądne w tym okresie, w którym mamy problem z wodą - mówi.
Podkreśla, że jednym z powodów, z których trawniki wciąż koszone są do samej ziemi jest mentalność zarządców.
Wpajano nam przez ostatnie lata, że musimy zadbać o zieleń, a to oznacza krótko skoszoną trawę. My chcemy pokazać, że ta estetyka może być inna, niż "pole golfowe". To mogą być łąki kwietne, to może być wysoka trawa - przekonuje.
Podkreśla, że idea gładkiego strzyżenia trawników narodziła się dawno temu w wilgotniejszej wilgotnej Anglii i w obecnych warunkach klimatycznych nie ma racji bytu. Krótkie strzyżenie odsłania grunt, który szybciej wysycha i ulega erozji. Dodatkowo koszenie zmniejsza bioróżnorodność. Zmniejsza się liczebność miejskich ptaków, bo przez koszenie brakuje nasion traw i larw bytujących na ich źdźbłach. Kłopot mają też drobne ssaki, niemogące znaleźć schronienia.
Przedstawiciel "Zielonych" nie zgadza się też z leżącym u podstaw koszenia stwierdzeniem, że wyższa trawa to większe ryzyko złapania kleszcza.
Łatwiej jest rozłożyć kocyk na krótko ostrzyżonej trawie i złapać kleszcza niż na trawie, która jest wyższa. Ta obawa jest nieuzasadniona, bo kleszcze i tak będą się rozwijały. Dla nich wysokość trawy nie ma znaczenia - zapewnia.
W swojej petycji, „Zieloni” domagają się również powstrzymania od grabienia liści na trawnikach i zieleńcach. Przekonują, że warstwa liści utrzymuje odpowiednią wilgotność gleby, a także zwiększa bioróżnorodność.