Zdaniem szefa Krakowa dla Mieszkańców, podróże komunikacją miejską niosą dla pasażerów spore ryzyko transmisji koronawirusa.
W komunikacji miejskiej dochodzi niestety do transmisji koronawirusa, stąd ograniczenia w liczbie pasażerów. Ale jak osoby wchodzą do pojazdu, to dotykają np. uchwytów, poręczy czy przycisków w biletomatach. Potem inne osoby dotykają tych samych przedmiotów i mogą się zakazić. Dlatego postulujemy, by przy drzwiach były dozowniki z płynem, tak, by każdy mógł przy wejściu i wyjściu mógł odkazić ręce - wyjaśnia.
Łukasz Gibała szacuje, że miasto - porównując ceny z Poznania - zapłaciłoby za dozowniki ok. 2,5 mln. zł. Do tego doszedłby koszt płynu do dezynfekcji, oscylujący wokół 400 tys. zł miesięcznie.
Nie jest to mała kwota, ale zdrowie krakowian jest najważniejsze. Pamiętajmy, że budżet miasta to 6 mld złotych - stwierdza.
Sebastian Kowal z Zarządu Transportu Publicznego przekonuje, że dozowniki nie są potrzebne. Swoją tezę podpiera przeprowadzonymi za granicą badaniami. Podaje też dużo wyższe koszty podajników.
Jeżeli chcielibyśmy wyposażyć wszystkie autobusy i tramwaje wyposażyć w podajniki płynny, to wyszłaby nam kwota ok. 2,5 mln. zł. Wolelibyśmy tę kwotę przeznaczyć na zwiększenie częstotliwości. Bazujemy na badaniach przeprowadzanych za granicą. Wskazują one na to, że poziom zakażeń koronawirusem w transporcie zbiorowym jest znikomy. Oscyluje wokół 1 proc. ogółu zakażeń - wyjaśnia.
Dodaje, że obaj krakowscy przewoźnicy - MPK i Mobilis - bardzo skrupulatnie dbają o dezynfekcję pojazdów. Do zwalczania mikrobów stosują między innymi ozonowanie, środki chemiczne i lampy UV. krakowskie MPK zapowiada, że na Wszystkich Świętych pojazdy linii cmentarnych będą dezynfekowane na pętlach po każdym kursie.