Wynagrodzenia za staże i praktyki, czyli czego Bareja by nie wymyślił
Inflacja w Polsce jest obecnie najwyższa od marca 1997 roku, kiedy to wyniosła 16,6%. Z drożyzną zmagają się wszyscy - młodzi ludzie też. Wydaje się, że nie rozumieją tego pracodawcy, którzy ogłaszają nabory na bezpłatne staże lub praktyki. Jeśli natomiast oferują wynagrodzenie, to głodowe, mimo, że młodzi ludzie bardzo często wykonują taką samą pracę, jak inni pracownicy zatrudnieni na stałe w firmie. Ciekawa sytuacja przydarzyła się ostatnio Łukaszowi Korzeniowskiemu, studentowi prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim i prezesowi zarządu Stowarzyszenia Umarłych Statutów. Zaproponowano mu staż w kancelarii i pracę pięć dni w tygodniu za... 900 złotych netto.
Zostałem ostatnio finalistą konkursu stypendialnego organizowanego przez jedną z kancelarii we współpracy z Dziekanem Wydziału Prawa i Administracji UJ. Nagrodą był odpłatny staż w tej kancelarii. No fajnie, można pomyśleć. Tyle że: "Staż jest płatny w zależności od zadeklarowanej liczby dni pracy w tygodniu: 3 dni - 600 zł/mies., 4 dni - 750 zł/mies., 5 dni - 900 zł/mies. Są to kwoty netto". Praca po 5 dni w tygodniu = miesięcznie ok. 160 godzin za 900 zł. Daje to oszałamiające 5,62 zł za godzinę. I mówimy tu o studentach wyłącznie IV i V roku, bo do takich był kierowany konkurs - napisał Łukasz Korzeniowski na swoim Facebooku.
"Zabrałeś miejsce komuś, kto też chciałby zrezygnować, ale wcześniej..." drwili internauci w komentarzach. Niestety nie wszyscy rozumieją, dlaczego młodzi ludzie nie chcą pracować za groszowe stawki lub pracować ponad ustalony wymiar. Głośnym echem odbił się ostatnio wywiad, którego udzieliła "Wyborczej" Grażyna Kulczyk, przedsiębiorczyni i kolekcjonerka dzieł sztuki. Miliarderka okazała swoje zdumienie tym, że młodzi ludzie nie chcą wyrabiać nadgodzin i "zerkają na zegarek". Jeśli faktycznie tak jest, może warto pomyśleć o wynagrodzeniach odpowiadających obecnej sytuacji ekonomicznej?