W slalomie były duże emocje. To było dla mnie duże zaskoczenie, bo nie spodziewałem się drugiego miejsca. Z kolei w slalomie równoległym moim celem było pierwsze miejsce, niestety się nie udało - wspomina występ na ostatnich mistrzostwach świata we Włoszech Michał Styrylski.
Jak wyglądały jego początki w inline alpine? Zaczęło się od narciarstwa. W pewnym momencie mój tata i trener wymyślił trening uzupełniający w okresie wiosenno-letnim na rolkach. Wtedy to było zwykłe jeżdżenie między kubeczkami po parku. Dowiedzieliśmy się potem o istnieniu inline alpine. To było dla nas zaskoczenie, że można pokonywać tyczki właśnie na rolkach. Miałem 17 lat, więc dość późno zacząłem przygodę z tą dyscypliną. Mimo to wraz z innymi zawodnikami z naszego klubu spróbowaliśmy swoich sił w Mistrzostwach Europy Wschodniej. Osiągnęliśmy dobry wynik i trenowaliśmy dalej… - mówi wicemistrz świata.
Trenerem Michała Styrylskiego jest jego tata, Roman. Jak wygląda współpraca na linii „ojciec-syn” w kontekście wspólnych treningów? Wbrew pozorom współpraca układa się bardzo dobrze. Założenia i wytyczne są spełniane. Nie ma żadnych zawirowań. Na ogół wszystko jest w porządku. Michał jest jednym z najlepszych zawodników w Polsce. Jednocześnie prowadzimy wspólnie treningi dla innych: uczymy dzieci jeździć na rolkach od podstaw. Staramy się przenosić najbardziej utalentowanych podopiecznych do inline alpine i niekiedy się to udaje – mówi Roman Styrylski.
Rozpoczynając przygodę z inline alpine nie spodziewałem się, że pojadę na jakikolwiek Puchar Świata. Pierwszy, historyczny dla mnie występ był wzruszający. Potem zacząłem się do tego przyzwyczajać. Jednak w momencie, kiedy pojawiły się pierwsze sukcesy, także takie jak medale z ostatnich mistrzostw świata i widzę powiewającą polską flagę, to pojawia się ciepło w sercu. Mam nadzieję, że jeszcze długo będzie mi dane reprezentować kraj – dodaje Michał Styrylski.
Oprócz niego do Włoch pojechało jeszcze czworo innych zawodników ze Skawiny, którzy zajęli wysokie lokaty.