Jak poinformowała lokalna administracja, „siły zbrojne, policja i obrona terytorialna działają, są w trakcie oczyszczania miasta z wrogów”. To słowa gubernatora regionu Ołeha Syniehubowa. Wcześniej w nocy i o poranku w mieście dochodziło do ciężkich walk między obrońcami a wojskami Rosji, które - jak informował Syniehubow - wkroczyły do centrum Charkowa, drugiego największego pod względem ludności miasta Ukrainy. Według relacji świadków, wobec nieudanej ofensywy miasta grupa rosyjskich żołnierzy ukryła się w budynku szkoły w dzielnicy przemysłowej.
- Widzimy, że Rosjanie nie są zmotywowani, nie chcą walczyć. Nie potrafię sobie wyobrazić Rosjanina, nawet pomimo propagandy, który naprawdę chciałby umrzeć za Charków, Zaporoże czy Kijów - mówi Igor.
Nasz dziennikarz Bartłomiej Plewnia spytał o to, jak dla mieszkańców miasta wyglądała ostatnia noc.
- Rosyjskie rakiety zniszczyły wiele domów, ulic i cywilnych samochodów, nawet w okolicy mojego mieszkania. Jeden z pocisków spadł nawet na plac zabaw, na szczęście nikt tam nie zginął. Są jednak osoby, które zginęły lub zostały ranne w swoich domach i na ulicach. Bardzo wielu mieszkańców, tak jak ja i moja rodzina, chroniło się przed ostrzałem pod ziemią, w stacjach metra lub w piwnicach - relacjonuje Igor.
Charków to drugie największe miasto Ukrainy, mieszka tam ok. 1,5 mln osób. W schronach przeciwlotniczych nie ma wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić tam wszystkich - i właśnie dlatego wiele osób wybiera mniej bezpieczne opcje, jak właśnie stacje metra i zwykłe piwnice.
Igor nie wierzy w zapewnienia schwytanych przez Ukraińców żołnierzy, którzy przekonują, że nie wiedzieli, że wysyłani są na wojnę. „Doskonale wiedzą, że atakują cywilne cele” - mówi charkowianin i dodaje, że najbardziej potrzebną pomocą jest teraz przede wszystkim uzbrojenie: „Żadne sankcje nie zatrzymają Putina. Potrzebujemy środków do obrony kraju”.