Anna Dymna: jak kot – jestem przywiązana do miejsca
„Jesteś jak krakowski Smok Wawelski”, żartują z Anny Dymnej przyjaciele. Aktorka jest już na scenie i przed kamerami ponad pół wieku. Nadal jednak podejmuje przeróżne wyzwania zawodowe. Dość powiedzieć, że ostatnio wystąpiła w teledysku Agnieszki Chylińskiej do rockowej ballady Drań, a obecnie pracuje na planie prequela komedii Sami swoi. Przed laty zagrała bowiem w dwóch częściach kultowej trylogii: Nie ma mocnych i Kochaj albo rzuć. "Przyjaciele śmieją się ze mnie, że robię za atrakcję turystyczną, mówiąc prościej: zabytek. Czasem zaczepiają mnie turyści. Mówią: mam już zdjęcie ze Smokiem, mam z Wawelem, to mogę jeszcze z panią sobie zrobić?". Też się z tego śmieję, bo prawda, że – jak kot – jestem przywiązana do miejsca. Wszystko, co kocham najbardziej, wiąże się w Krakowem"- mówi w rozmowie z nami Anna Dymna, która opowiedziała nam o ważnych dla niej miejscach w stolicy Małopolski, o tym, gdzie lubi napić się kawy i gdzie w Krakowie uwielbia pływać.
Ulica Nowowiejska. Dom rodzinny
Nowowiejska, przecznica Królewskiej, kiedyś 18 Stycznia. Tu spędziłam wspaniałe dzieciństwo. To tu chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 34 i do Liceum nr 7. W równoległej klasie uczyła się Kora Jackowska. Razem zdawałyśmy maturę w 68. roku. Potem złożyłam papiery na psychologię na UJ. Ale wcześniej dostałam się do szkoły teatralnej. Zostałam aktorką. Po latach pracy zawodowej los sprawił, że zaprzyjaźniłam się z osobami z niepełnosprawnością intelektualną, poznałam ich losy, problemy, cierpienia... Potem założyłam fundację „Mimo Wszystko”. Ponad 20 lat prowadzę program telewizyjny Spotkajmy się, w którym rozmawiam z osobami chorymi, walczącymi o życie. Otrzymałam nawet honorowy doktorat Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Jestem więc trochę takim psychologiem, przyjacielem, medium, terapeutą tych osób.
Stary Teatr. Drugi dom
Jestem i gram w tym teatrze już pięćdziesiąt lat. Co prawda debiutowałam w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, gdy byłam studentką pierwszego roku. Na drugim roku zagrałam w Teatrze Starym, w spektaklu w reżyserii Bogdana Hussakowskiego, u boku m.in. Jurka Bińczyckiego i Jurka Treli, który wtedy debiutował na tej scenie. Byli dla mnie najbliższą rodziną, moimi nauczycielami, autorytetami, dawali mi poczucie bezpieczeństwa, odwagę i wiarę w siebie. Byli dla mnie jak ojcowie, bracia... Ale grali też moich mężów, kochanków. I w życiu, i na scenie łączyła nas zawsze miłość, zaufanie, szacunek. Starsi aktorzy zawsze opiekowali się młodymi. Ewę Lassek, Zofię Jaroszewską, Zofię Niwińską mogę nazwać moimi teatralnymi matkami. Ela Karkoszka, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Ania Polony, Jasiu Nowicki, Jurek Stuhr... Musiałabym długo wymieniać... Pomogli mi przetrwać najtrudniejsze chwile w życiu. Bez zespołu Starego Teatru dawno by mnie nie było. Teatr nadawał rytm i sens mojemu życiu, ustalał priorytety. Czułam, że warto zrezygnować z jakiegoś filmu nawet dla małej roli tu, w teatrze. Teraz, od trzech lat, jestem na emeryturze, ale nadal jeszcze gram w kilku spektaklach m.in.: w „Weselu”, „Roku z życia”, „Królestwie”, Teatr zmienia się, jak i nasza rzeczywistość, ale zespół jest wciąż fantastyczny.
Wysepka w morzu szarzyzny. Piwnica Pod Baranami
To tu poczułam, co to znaczy prawdziwa wolność. Dorastaliśmy w świecie absurdalnych nakazów i zakazów. W Piwnicy wszystkie okrucieństwa i absurdy rzeczywistości były obnażone, skompromitowane, unieważnione poezją, piosenką, kabaretowymi monologami. Uczyłam się tu odwagi, niezłomności, prawdziwej miłości, której nazwisko noszę do dziś.
Kryspinów, czyli lekkość bytu
Gdy jest ciepło, uwielbiam sobie popływać. Poza tym w wodzie jestem ciągle lekka (śmiech). Jak tylko mogę jeżdżę do Kryspinowa. Niestety, wciąż mam mało czasu.
Kawa na Rynku Głównym i Droga Królewska
Ulica Grodzka, Senacka i Kanonicza, Szewska, Floriańska, Planty, Kazimierz... nie jestem oryginalna. Na Rynku Głównym czuję się tak, jakbym była w domu. Tu właśnie, w samym sercu Krakowa w cieniu Ratusza i Sukiennic w 2005 roku - i w środku mojego serca - wyczarowałam ze swoją fundacją ogólnopolski Festiwal Zaczarowanej Piosenki dla utalentowanych wokalnie osób z niepełnosprawnościami. Rynek zamienia się na trzy dni w planetę radości, wolności, równości. Gołębie też czynnie biorą udział w koncertach. Mamy teraz niestety przerwę w festiwalu – trudno nam zebrać fundusze na to przedsięwzięcie, są inne priorytety, a ceny organizacji tego przedsięwzięcia rosną. Mam też w Krakowie swoje ukochane knajpeczki, naszą aktorską Lożę na AB, Vis-à-vis czy Rio na Jana. Gdy w niedziele mam Salon Poezji, to zawsze wpadam na espresso do Scandale koło Starego. A najlepsze domowe jedzenie jest w naszym teatralnym bufecie.
Miejsce mocy. Wawel
Od dziecka Wawel to moje zaczarowane miejsce. Do dzisiaj, gdy mi źle, to idę na wawelskie wzgórze do katedry i dotykam czegoś, o czym nikt nie wie, chwilkę rozgrzewam dłonią aż czuję, że to ożywia się i wyciąga ze mnie wszystko, co złe. Wymyślam sobie takie rzeczy, żeby obudzić w sobie siłę, radość i wiarę, że wszystko się uda. Naprawdę działa.
Podkrakowski dom niedaleko Balic
Z mojego domu mam dziesięć minut do Rynku, choć jest pod Krakowem, 50 metrów od granicy miasta. To mój azyl, tu się chowam przed światem, publicznym życiem i otwieram na mój intymny, mały świat. Mam tu „hodowlę” sikorek, swoje drzewa, kwiaty, 11 rybek w małym oczku. Ciągle coś sadzę, podlewam. Latają pszczoły, ważki, samoloty, łaszą się do mnie moje dwa koty i... Zapominam o zmęczeniu, stresach – jestem młoda, zdrowa i szczęśliwa. To widocznie też magiczne miejsce. Kiedyś był u mnie Czesław Miłosz. Siedział w moim ogródku, na nim Czacza i Haszysz – moi mruczący terapeuci, jadł szopską sałatkę, sączył zimne, białe wino, uśmiechał się, głaskał Haszysza i opowiadał o duszy zwierząt. Takie chwile to skarby. W Krakowie nazbierałam ich wiele i jestem bardzo bogata. Pamiętam każdą rozmowę z Wisławą Szymborską, ze Sławomirem Mrożkiem, z księdzem Józefem Tischnerem, Leszkiem Aleksandrem Moczulskim, Piotrem Skrzyneckim... To jest właśnie najważniejsze w Krakowie – ludzie.
Balicka. Fundacja „Mimo Wszystko”
Kiedyś zostałam zaproszona przez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego na przegląd teatralno-muzyczny do Radwanowic, gdzie ksiądz prowadzi Fundację im. Brata Alberta dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Do tamtej pory nigdy nie spotkałam takich ludzi. Zrozumiałe więc, że bałam się kontaktu z nimi. Ten dzień otworzył nową, nieznaną przestrzeń w moim życiu. Otoczyli mnie uśmiechnięci, cudowni ludzie. Po kilku minutach wyściskana, wycałowana, poczułam się najbardziej potrzebną osobą na świecie. W dodatku kontakt z nimi był jakiś oczywisty, rozumiałam ich bez słów. Ten dzień otworzył nową przestrzeń w moim życiu, pozwolił mi odkryć nieznane piękno. Nigdy już o nich nie zapomniałam. Przyjeżdżałam do Radwanowic, pomagałam terapeutkom robić z podopiecznymi fundacji spektakle. Gdy ksiądz Tadeusz miał kłopoty z utrzymaniem warsztatów terapeutycznych, szybko zarejestrowałam fundację „Mimo Wszystko”. 26 września obchodzimy 20. urodziny. Fundacja rozwija się ciągle. Prowadzi wiele projektów, m.in. dwa ogólnopolskie festiwale, konkurs poetycki. Na dziesięciolecie wybudowaliśmy i otworzyli „Dolinę Słońca” – nowoczesne warsztaty terapeutyczne w Radwanowicach. Zdobyliśmy też teren po wojsku rakietowym w Lubiatowie. Dzierżawimy go od Lasów Państwowych. Od 2017 roku w tym magicznym nadmorskim lesie działają warsztaty terapeutyczne dla podopiecznych z gminy Choczewo i Gniewino. Od lat staramy się wybudować tam całoroczny ośrodek wytchnieniowy dla osób z niepełnosprawnościami oraz ich rodzin i opiekunów. Nie jest łatwo. Ciągle natrafiamy na przeszkody: a to wstrzymywanie wszelkich działań z powodu ewentualnej budowy elektrowni atomowej, a to zmiany różnych ustaw. Jednak na 20-lecie, we wrześniu, spełnimy częściowo te marzenia. Mamy uzbrojony teren i postawimy 5 z 10 domków. Na następnych pięć zbieramy fundusze. Ciągłe zmiany i walki polityczne nie pomagają, niestety, w realizacjach długofalowych projektów. Wciąż od nowa trzeba przekonywać i uzasadniać sens działania… I zdobywać życzliwość od nowa. A przecież niepełnosprawność, choroby dotykają ludzi bez względu na przekonania. Pomoc musi być apolityczna.
Salwator i Rakowice
Jestem też związana z Krakowem… grobami. Na Cmentarzu Salwatorskim leży Wiesiu Dymny, na Rakowicach – moi rodzice. W grobach spoczywa coraz więcej moich mistrzów: aktorów, reżyserów, poetów, ludzi, którzy uczyli mnie żyć i kochać. Dobrze, że jestem tu, blisko nich. Często chodzę na kopiec Kościuszki. Zapalam po drodze znicze na Salwatorze, a potem idę alejkami mojego dzieciństwa, wspominam najpiękniejsze chwile, a z kopca Kościuszki patrzę na cały Kraków i jestem szczęśliwa, że tu wciąż jestem.