Okazuje się, że rodzice wykorzystali furtkę, jaką dało Ministerstwo Edukacji.
Rodzice skorzystali z zapisu, w którym jest mowa o tym, że jeżeli są w domu trudne warunki - brak komputera czy dostępu do internetu - to dyrektor musi umożliwić dzieciom zajęcia stacjonarne w szkole, bądź zorganizować zajęcia on-line na terenie szkoły. W mojej szkole jest 113 uczniów klas 1-8. Prawie wszyscy rodzice złożyli takie wnioski - wyjaśnia Lidia Kamoń, dyrektor szkoły podstawowej w podhalańskich Krępachach.
Dodaje, że zdaje sobie sprawę z tego, że cała sytuacja jest szyta grubymi nićmi, ale jak podkreśla, szkoła nie ma narzędzi, by kontrolować prawdziwość wniosków.
My nie mamy na to wpływu, nie możemy pójść do kogoś do domu i sprawdzić, jakie ma warunki - stwierdza.
Arkadiusz Boroń, prezes okręgu małopolskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego krytykuje postawę rodziców.
Trudno się cieszyć, trudno się dziwić. Społeczeństwo jest zniecierpliwione restrykcjami, ale takie działania cechuje brak przezorności. Klasy 1-3 wróciły niedawno, powinniśmy zaczekać na efekt tego powrotu, czy nie wpłynie to na zwiększenie liczby zachorowań. To obejście prawa - mówi.
Małopolskie kuratorium przyznaje, że zna sprawę i kontroluje sytuację we wspomnianych szkołach. Nie zgadza się jednak z twierdzeniem, że doszło do buntu.
Zdarza się, w wyjątkowych przypadkach. Wiem tylko o jednej szkole, gdzie w klasie jest 93 proc. uczniów. I to jest sytuacja wyjątkowa, związana z kiepskim dostępnem do internetu. Nigdzie nie ma tak systemowo, by dzieci przychodziły do szkół masowo - stwierdza Barbara Nowak, Małopolski Wojewódzki Kurator Oświaty.
Lidia Kamoń nie zgadza się ze stwierdzeniem Barbary Nowak, mówiąc, że na Podhalu wzbiera fala niezadowolenia i coraz więcej rodziców planuje złożenie podobnych wniosków.