TOPR wciąż analizuje burzę, która w 2019 r. uderzyła na Giewoncie
Ten dzień zapisał się na czarnej karcie historii Polski i na długo zapadł w pamięci tatromaniaków i tatromaniaczek. Do tej potwornej tragedii doszło 22 sierpnia 2019 roku. Wówczas od uderzeń piorunów zginęły na Giewoncie cztery osoby w tym dwoje dzieci, a ponad 150 osób odniosło obrażenia. Był to największy masowy wypadek turystyczny w Tatrach, który prawdziwie wstrząsnął opinią publiczną i postawił niemal niemożliwe zadanie do wykonania ratownikom TOPR. Obecnie eksperci z Podhala wciąż wracają do tego wydarzenia. Obecnie analizują je, aby w przyszłości jak najlepiej i najszybciej nieść pomoc potrzebującym.
— Cały czas zastanawiamy się, jaki system zastosować i w jakiej kolejności leczyć i ewakuować pacjentów w sytuacji, jeżeli by wystąpiło takie zdarzenie masowe, na przykład tak jak w Giewoncie, na Giewoncie w 2019 roku. Tego typu zdarzenia w warunkach górskich są niezmiernie rzadkie. Służby ratunkowe mają ograniczone doświadczenie. Bazując troszeczkę na tych doświadczeniach, ale przede wszystkim na spostrzeżeniach ratowników, którzy tam byli na miejscu, postanowiliśmy opracować taki system triażu, który byłby odpowiedni dla służb górskich i dwa takie, które można wykorzystać z pokładu śmigłowca, więc to jest taki system triażu zdalnego — powiedział nam lek. Sylweriusz Kosiński, lekarz TOPR.
TOPR wypracował nowy system opanowania masowych wypadków w Tatrach
Choć od tragicznej burzy upłynęło niemal pięć lat, TOPR cały czas analizuje tamtejszą akcję ratunkową. Ratownicy apelują do świadków i świadkiń lub osób poszkodowanych w tamtych zdarzeniach, by zgłaszali się do TOPR-u i pomogli zgromadzić potrzebne dane, niezbędne do przeprowadzenia metaanalizy problemu. I to właśnie na jej podstawie udało się wypracować plan działania na wypadek tak masowego zdarzenia w Tatrach. System polega na tym, że z pokładu śmigłowca, ratownik, czy lekarz nawet, który tam jest, ocenia, daje znać i w ten sposób albo sam śmigłowiec do tych najciężej rannych podlatuje, albo idą ratownicy, tak, do tych poszkodowanych.
— Nie mamy możliwości podejścia do każdego z tych kilkudziesięciu osób, które zazwyczaj są na miejscu takiego zdarzenia i osobiście ich zbadać, więc musimy bazować na tych objawach, które widzimy z powietrza. I tutaj skupiamy się na kilku takich elementach, czyli reakcja na samo pojawienie się śmigłowca, na powiew wiatru. Drugim elementem, który chcieliśmy ocenić, są widoczne krwotoki. No bo to jest element kluczowy, wręcz priorytetowy bym powiedział, bo to są osoby, u których szybkie zatamowanie, opanowanie tego krwotoku po prostu ratuje życie. My po prostu w sposób celowany opisujemy całe miejsce zdarzenia, przekazujemy informacje — powiedział nam lek. Sylweriusz Kosiński, lekarz TOPR.

Ratownicy TOPR ćwiczą różne scenariusze wypadków masowych w Tatrach
Niestety, nie zawsze podczas wypadku w Tatrach jest możliwość wysłania na miejsce śmigłowca, z którego pokładu ratownicy będą oceniać szkody i dokonywać segregacji pacjentów i pacjentek. Lek. Kosiński przyznaje, że na takie sytuacje ćwiczone są także alternatywne sposoby.
— W tym też celu ćwiczyliśmy dwie inne opcje. Mianowicie dodatkowym elementem oceny był dron, który w tej chwili robi ogromne postępy, a zastosowanie dronów w tego typu sytuacjach ma ogromne znaczenie. No i druga opcja była taka, że ten sam system, który był stosowany z powietrza, będzie używany przez zespoły, które tam ćwiczyły już na samym miejscu zdarzenia i po prostu będą "z buta" dokonywały penetracji całego tego miejsca zdarzenia — powiedział nam lek. Sylweriusz Kosiński, lekarz TOPR.