Zakopane plastikiem, a nie ciupagami stoi. Oto pamiątkarski biznes z gór
Od kilku miesięcy na straganach królują różnych wielkości gęsi, którym niezmiennie od lat towarzyszą pluszowe postaci z kreskówek Disneya. Do tego w sezonie zimowym dochodzą plastykowe jabłuszka i sanki. Ot cały pamiątkarski biznes spod Giewontu. Szczególnie gęś „Pipa” opanowała stolicę Tatr. Ta moda przyszła z Tik Toka, mówią nam z przekonaniem sprzedawczynie stoisk z pamiątkami w prestiżowym miejscu Zakopanego, naprzeciwko Galerii Handlowej Krupówki 40. Maskotka, to gęś „pipka”, pochodząca z nad jeziora tarnobrzeskiego spopularyzowana przez tiktokera Kamila Trelę. Jego filmik, w którym desperacko próbuje dogonić rezolutną gęś i przemówić jej do rozsądku, aby nie atakowała przechodniów, zyskał już ponad milion polubień.
- Ta ulica straciła swój charakter. Po pierwsze, dzięki uchwale Parku Kulturowego Krupówki zniknęły wielkie, ogromne bilbordy i duże reklamy, ale tak naprawdę zmieniła się - i to na niekorzyść - oferta tej ulicy. Dosyć, że jest reprezentacyjna, ale znajdują się tam rzeczy, które można by sprzedawać w każdym zakątku Polski i chyba na całym świecie - mówi w rozmowie z nami Agata Wojtowicz z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej.
- Kapelusze kupują, ale rzadko, bo on nie jest praktyczny, nie? Bardziej ludzie kupują czapki z napisem "Nowy Jork" - mówi nam rodowity góral, właściciel stoiska z pamiątkami na Krupówkach.
- Sprzedaje się to, na co jest popyt. Sprzedaje się to, co jest tańsze i to, co nie robione u nas, tylko przywożone z daleka. Chiny, Bangladesz, nie wiadomo, co tam na tym pisze. Szkoda, bo nie ma to nic wspólnego z naszym rejonem, ani to nie jest ekologiczne, ani zdrowe, ani góralskie - mówi nam sprzedawczyni.
- Dziś rękodzieło na Podhalu mało gdzie już jest prawdziwe. Wszystko jest sprowadzane z zewnątrz. Kiedyś tak było, że jak cepelia upadała i nie mieli twórcy gdzie sprzedawać, to po to były te punkty na Krupówkach - dodaje inny sprzedawca, również rodowity góral.
Są jednak i tacy sprzedawcy, którzy stawiają weto chińszczyźnie, lecz - jak przyznają - cierpią na tym finansowo.
- Myśmy nawet posuwali się do tego, że konfiskowaliśmy niektóre towary, ale to też nie jest proste. Procesy sądowe toczą się później długo, niektóre rzeczy trzeba przechowywać tak, żeby się nie zepsuły, a niektórych najzwyczajniej po prostu nie mamy gdzie przetrzymywać. Poza tym te konfiskaty, które na początku naszego działania przeprowadzaliśmy, spotkały się z małą przychylnością w procesach sądowych - mówi Leszek Dorula, burmistrz Zakopanego.